Stos – Zapis 722

Sen z 26.03.2024

 

Byłam w miejscowości rodzinnej. W drodze do biblioteki stała brama, a niej jakieś reklamy z Shein. Dziwne to było, bo ta brama stała tak jakby była osobną budowlą, a nie częścią ogrodzenia. Zresztą czas był lata 90′, bo pod stopami miałam piasek, taki jak wtedy gdy tam pracowałam. No i były lipy… Wycieli je właśnie w 90′. Przez moment znalazłam się w obecnej pracy, miałam kieliszki do schowania z suszarki i zanim doszłam do biurka znalazłam się w jeszcze w innej mojej pracy. Jola mignęła mi chyba. Przy moim biurku siedziała moja Matka, przez chwilę. Podeszłam do biura szefa. Dziwny miała monitor, chyba ze 120 cali. Wyglądał jak profesjonalny i lekko zaokrąglony na końcach, bo tworzył mi panoramę. W bibliotece mieszało mi się cały czas jak w kole, co krok to inna moja praca. Wyszłam więc znowu na bramę i przeglądałam ogłoszenia.

Partner powiedziała że idzie do swatów mojej Matki. I chyba zrozumiałam, że będzie coś kupował z Chin. Sama nie wiedziałam co wybrać, czy buty, czy sukienkę. Pobiegłam do biblioteki zabrać jakieś kody i za moim biurkiem siedziało jakieś grube małe dziecko. Pucołowate jak księżyc w pełni. Nie mam nic na koncie, tylko  3 trzy złote, więc pytałam dziwaczny czy zapłacę gotówką. Nie wiem czy mnie rozumiały, ale w końcu wybiegłam za Partnerem.

Przeszłam na drugą stronę ulicy i weszłam w taki brzozowy lasek. Akurat szłam drogą Andrzeja i znalazłam 20 zł. Schowałam do kieszeni. Ale tak patrzę, a tu leży taki rozmokły i rozwalony dowód rejestracyjny, bo hologramy lśniły spod brudu i trzymały się na resztkach papieru. Dużo tego było, więc musiał tam być pewnie też paszport i karta pojazdu, bo tych holograficznych kartek widziałam coraz więcej i patrzę i patrzę. A tu 500 euro leży, jak pod kamieniem czy czym. Patrzę!  następne dwa banknoty po 500. Najlepsze, pieniądze były czyste, lekko zmięte, ale niczym nie tknięte.

Teraz już to widziałam jak kupę. Dodatkowo na szczycie wydobywał się biały dym. Taki jak na drugi dzień gdy dopala się sterta.  Snuł się powoli i prosto do góry. Teraz nawet widziałam część muru z cegły, również opalonej, bo była czerwona i ułożony w taki naprzemienny wzór z przerwami jak ażur. Pomyślałam, że spalili komuś samochód, a może nawet kogoś zamordowali i spalili. I tak myślę, że ten dowód trzeba zabrać, bo to dowód. I patrzę, a tam jeszcze inny banknot. Tym razem 1000 funtów.

I przylazła Anka z Biblioteki…. Schowałam szybko banknoty i dalej patrzyła już dyskretnie, a ją słuchałam jednym uchem.

Opowiadała o tym właśnie małym grubasie z biblioteki. Zrozumiałam, że to niby jej dziecko. Dzicko miało jakiś wypadek i oni już nie mają głowy. Już któryś raz z kolei łamią mu kość  i wszystkie kości palców i dalej ta noga nie chodzi jak powinna. Niby chodziło o lewą nogę.

Ale tak słabo tego słuchałam, bo szukałam kasy w pogorzelisku.