Spiralne tarasy na chińskiej wieży Babel – Zapis 70

Sen z 12.04.2020

Byłam na wyjeździe z grupą moich przyjaciół, gdzieś w Europie, tak mi się wydaje, ale wzięłam motor, bo miałam coś załatwić w miasteczku niedaleko. Miałam przy sobie jakąś karteczkę i miałam dowieźć Eli (Ela mieszka na stałe w Izraelu), ale jakaś Kaśka (Kaśka mieszka w miejscowości, z której pochodzę) nie chciała mnie wpuścić, a nawet zadzwonić po nią. Wkurzyłam się okrutnie, jak odjeżdżałam, to powiedziałam Kaśce, że to się opisze, a ona na to, że ona opisze to pierwsza, jak naprawdę było (czyli z jej perspektywy). Pomyślałam “mam was w dupie” i wsiadam na motor i jadę, chociaż coś tam Kaśka już miękka i niby chciała zawołać tą Elę, to wyjechałam z tego miasteczka.

Jadę drogą, wymijam innych i coś mi się ruch nie zgadza, jeżdżą tak bez przepisowo, roboty też były po drodze, ale słyszę, że nawigacja mówi że do “…J…”, czyli miejsca, gdzie mieszkam, z tą wycieczką jeszcze 3km. Skręciłam do jakiegoś gospodarstwa, znalazłam się w piwnicy z właścicielem i koleżanką i patrzę, a po prawej mam górę. Górę/Wieżę winną i ja to na stówę gdzieś widziałam, nie wiem nawet, jak to opisać, bo to była Góra jak warownia, piękna, z roślinami i krzewami, z kawałkami skał jak tort piętrowy, tylko że piętra to tarasy, które okalały spiralnie, skojarzenie z wieżą Babel, gdzieś musiałam to widzieć już, na pewno. Zjawiskowe to było. Pytam go, czy możemy to zwiedzić u niego, pojawiła się następna koleżanka z wycieczki i dogaduje, że tak, tak. Patrzę na lewo i widzę, że gość ma już jedną wycieczkę, siedzi grupa ludzi w altanie z wiszącymi, dojrzałymi, pięknymi winogronami, mnóstwo było tych owoców. Ale o dziwo zgodził się, powiedział 2000 (tu jakaś waluta), za samo wejście na tą chińską górę, pomyślałam, że to dużo, bo dzień życia w tym kraju to góra 30, ale zgodziliśmy się.

Wyszliśmy z piwnicy i idziemy do autobusu, miałam paczkę papierosów, ale mi zamokły, to je złamałam i wyrzuciłam do kosza. Kierowca włożył moje walizki do luku bagażowego autobusu. Ale nagle mi się coś odwidziało i mówię, że ja wracam motorem, a moi przyjaciele, że zimno, i patrzę, pada śnieg, a ja mam tylko koszulkę na ramiączkach i spodenki, ale ten śnieg wcale nie jest zimny, ciepło jest i było, bo przypomniałam sobie, jak wcześniej jeździłam, ale powiedziałam, że wyciągnę kurtkę, żeby się odwalili ;).  Zaczęłam szukać w bagażniku, a tam tyle walizek, że masakra, szukam i szukam, w jednej przegrodzie leżała moja koleżanka Joanna z USA i mówię, przesuń się, klepnęłam ją, a ta wyskoczyła z bagażnika, patrzę na nią i pytam czyje masz te dżinsy? Ona nic, a ja “czyje masz te dżinsy??” Zrobiło jej się głupio. Miała na sobie ogrodniczki z tęczowym wirem, kolorową aplikacją.
Ja dalej szukam, teraz już, jak na półkach, doszłam wreszcie do drzwi starej szafy, w drzwiach był klucz. Przekręciłam, otwieram i szukam już na wieszakach. Patrzę a tam zaczynają się same skórzane kurtki, sukienki, tuniki, wszystko w jasnych brązach, karmelach, rudym i z frędzlami, jedne z dłuższymi, inne krótszymi, z naszytymi wzorami kolorowymi nićmi, pięknie, na różne okazje, typowo indiańska garderoba, patrzę i mówię “…to jego zmarłej żony…”.