Kuba – Zapis 719

Sen z 22.03.2024

 

Szliśmy z Partnerem polami w mojej miejscowości rodzinnej. Ruszyliśmy zza cmentarza. Było mokro, ale mimo to szliśmy ornym, bo Partner wskazał mi na grunt , tak jakbym miała szukać ciekawych kamieni. Nagle!! na drodze zobaczyłam takiego małego pieska. Może z 20 centymetrów, długowłosego. Z drogi Serafinów za to małego chłopca, wołał żeby mu go złapać.

Puściłam się za pieskiem. Boże, jak on zasuwał. Nie mogłam go dogonić, biegł chyba z prędkością światła, ale mocno przyspieszam i go złapałam. Mocno przycisnęłam do piersi i pomyślałam, że teraz będę śmierdzieć psem. Ale nie, piesek nie śmierdział w ogóle i to było najdziwniejsze. Miał zapach ludzkich włosów, ale takich przed wzmożoną pracą gruczołów łojowych. Trochę pachniał jak dziecięce , ale też nie do końca, coś tam jeszcze było w tym zapachu. Oddałam Serafinowi małego i odwróciłam się do Parnera.

Partner teraz prowadził konia z wozem. Ja zamykałam pochód. Weszliśmy do lasu. Fura była wyładowana gałęziami. Na jej wierzch Partner wrzucał jakieś klocki. Tak jakby wcześniej to skitrał gdzieś w lesie. Wrzucał to na wóz takim dziwnym rzutem. Dziwne to było, bo pomyślałam że kradniemy. On też zresztą cały czas plecami do mnie.

I tak szliśmy i koń jak taran wszedł w jakieś wrota. Prosto z lasu, jak do jakiejś stodoły. Po bokach wisiały kiełbasy na hakach więc musiał być to spichlerz, albo komora. Koń miażdżył wszystko. Ze stodoły wyszliśmy normalnie u kogoś w ogrodach i ten koń przeszedł po winniccy i uprawach. Ale był gwałt. Jacyś ludzie zaczęli się drzeć i koń się spłoszył.

Pobiegłam za nim. Po drodze minęłam dwie kobiety z gospodarstwa w dziwnych pozycjach, tak jakby je koń połamał i stratował. Wreszcie go dogoniłam. Złapałam za uzdę i odwróciłam jego głowę do siebie by go uspokoić. 

To był Kuba, Koń mojego Ojca, który ze mną się wychował. Nie żyje chyba od 22 lat. Ale się ucieszyłam, On też. Identyczna sytuacja jak wtedy gdy się spłoszył, a ja byłam w ciąży z synem. Też tylko mnie dał się przyprowadzić do domu. Cudownie było go znowu zobaczyć. I jak go głaskałam, jak z pod ziemi wyłonił się Starosta. Zaczął coś zagadywać do mnie miło. Oczy mu lśniły, jak na mnie patrzył.

Zaczął nas gdzieś prowadzić i jak wyszliśmy, to w dolinie zobaczyłam miasto z wieżą kościelną na rynku. Pomyślałam, że jesteś w Sokołowie, ale wydawało się niemożliwe, że tyle aż przeszliśmy. I tak jakby z przeciwległego kierunku. Starosta cały czas się uśmiechał, przy tym delikatnie gładził i poklepywał moje plecy i ramiona. Jakaś ta sympatia była nie na miejscu, szczególnie, że osobiście się nie znamy. Cały czas myslałam o Partnerze, czy nie narobi sobie kłopotów, ale nigdzie go już nie było. Doszłam w końcu do jakiegoś wiejskiego festynu. Za sceną zaczynał się park, jak pozostałość dawnych włości. Ci ludzie z gospodarstwa też tam byli i nawet nie wyglądali jak poszkodowani. Szukałam Partnera wzrokiem, bo już chciałam wracać do domu.