Korona – Zapis 67

Sen z 09.04.2020

 

Byłam w szkole, okazało się że chodzę już pół roku, a prawie nie mam ocen, bo zwyczajnie się nie uczę i nie prowadzę zeszytów. Nauczycielka od angielskiego powiedziała, że jutro będzie mnie pytać i sprawdzi mi zeszyt. Powiedziałam koleżance, że pasuje mi pożyczyć jej zeszyt, bo chce uzupełnić notatki, ale zaproponowała, żeby przyjść do niej, pomyślałam, 5 godzin mi zejdzie to całe przepisywanie. Przypomniałam sobie, że z matmą i fizyką mam taką samą sytuację, zastanawiałam się, co ja robiłam przez pół roku, zwyczajny leser ze mnie. Przez chwilę, jak była przerwa szkolna, to ja bawiłam się w szermierkę i wygłupiałam się chyba z silikonowym cyckiem, bo coś takiego miałam w rękach, woreczek z żelem. Pod szkołą jakieś typy chciały mnie zabrać, chyba na wagary, ale powiedziałam, że nie jadę, bo muszę zrobić ten angielski.

Widziałam też kobietę na krześle – tronie, siebie, miałam nagiego noworodka na ręku po prawej stronie, albo nawet płód, bo był bardzo mały i w pozycji embrionalnej. Stały przy mnie 2 albo 3 Płaszcze, dwa bo bokach i nie jestem pewna, czy za plecami był ten trzeci. Wysokie, ciemne habity na niewidzialnych postaciach, ale to mało ważne. Bo na głowie miałam koronę i ona zwróciła moją uwagę, błyszczała i skrzyła jak śnieg w pełnym słońcu, to pewnie były brylanty, ale jak byłam dzieckiem, to widziałam to skrzenie na śniegu (w pełnym słońcu i mrozie) i dlatego tak to przykuło moją uwagę. Była smukła i wysoka, tak jakby z dwóch warstw, wyższa od środka i niższa od zewnątrz. Wyglądała jak bajkowa. Część zewnętrzna delikatnie rozchylała się na boki, a wewnętrzna szła w górę. To nie była korona z metalu, kamieni czy czegokolwiek, tylko z błysków i skrzenia, cudowne zjawisko.