Areszt – Zapis 174

Sen z 24.11.2020

 

Byłam chyba w czymś, co wyglądało jak galeria, bo założyłam jakieś piękne czarne szpilki, ale po to żeby komuś udowodnić że są wybrakowane. Przeszłam w nich, super!! leżały na nogach, ale po chwili wróciłam bez fleków, a nawet, co sama nie zauważyłam, bez jednego obcasa.

Ze stoiska obok wzięłam turkusowe majtki, chciałam jeszcze jedne z takimi falbankami z tyłu, jak do kankana, czy dla małych dziewczynek, ale ekspedientka powiedziała, że nie, tamte się nie nadają.

Gdzieś z kimś poszłam, niby do jakiegoś profesora, dostać się tam nie mogliśmy, bo była straszna kolejka, całe schody do gabinetu zabite na ciasno ludźmi.

Na skrzyżowaniu obok była strzelanina, staruszka i ktoś jeszcze. Jak przyjechały służby i jednego z uczestników podnieśli, to odpadła mu cześć twarzowa z górną szczęką i wpadła do jakiegoś włazu, czy dziury w jezdni.

Pomyślałam: no, jak On teraz będzie wyglądał…?

Poszłam za budynek, tam były takie wiejsko-leśne tereny, zaczęłam sobie spacerować, po tych zagajnikach.

Miałam biegunkę, więc szybko kucnęłam i robię to co trzeba, już drugi raz.

Patrzę! A w moją stronę idzie jakiś gość, (siwy, ubrany na jasno, w lniane spodnie i chyba w sweterek w serek, coś takiego mi chodzi po głowie) chciałam szybko się ubrać i pobrudziłam tą moją niebieską bieliznę, ale jakoś ściągnęłam brud gałązką i szybko się ubrałam.

Zaczęłam uciekać, gość puścił się za mną.

Nie czułam strachu, ale to spotkanie chyba nie było dla mnie.

Myślę sobie:  Zaraz ci ucieknie, Ty stary dziadu ;).

Był siwy, ale też szczupły i wysportowany. Biegł tak szybko, jak ja biegłam, a biegłam jak błyskawica!!!

Na początku biegł do mnie równolegle, a później cały czas za mną. Gonię taką zarośniętą drogą, specjalnie jeszcze naciągałam gałęzie, które zwisały, żeby biły go po gębie i po oczach, żeby trochę go opóźnić, ale ten nic !!! niezniszczalny, cały czas miałam go za plecami.

Wreszcie droga się skończyła, a ja wybiegłam w jakiś ciemny tunel, który też się kończył na ślepo chyba.

Zawróciłam i z uśmiechem mówię do niego, że może teraz pójdziemy na kawę.

Powiedziałam to, żeby go wyciągnąć między ludzi i wtedy mu zwiać, ale wyraz jego twarzy mówił, że nic nie wskóram. Otworzył mi jakiś drzwi do jakieś ciemnej klitki, czy składziku, w środku były trójkąty ustawione krawędziami do góry. Ściągnął je tak jakby ze stojaka i wyłożył jakoś tak na podłodze i kazał mi tam wchodzić.

Ktoś chyba jeszcze z nami był, ale nie widziałam tego czegoś, tak jakby, gdyby nie mógł dać sobie ze mną rady sam, to miał kogoś do pomocy.